Serbia 2019

Serbia zaskoczyła mnie …

… niesamowicie przyjaznymi ludźmi, którzy przecierali oczy ze zdziwienia, gdy usłyszeli, że oto ktoś (My) wybrał się na 10-dniowe zwiedzanie Serbii (a nie traktuje Serbii jako kraju tranzytowego w drodze do Grecji czy Albanii) …
… zadziwiająco bezinteresownymi ludźmi, którzy gotowi są pomóc obcokrajowcom na każdym kroku. Z takimi „aktami dobroci” spotykaliśmy się niemal każdego dnia. Nie mogłam się nadziwić, że ktoś zapłaci za Ciebie parking nie oczekując (i pomimo próśb nie przyjmując) niczego w zamian czy wcieli się w rolę „kantoru”, gdy w niedzielne przedpołudnie zawitamy do miasta pozbawionego prądu, a przez to pełnego nieczynnych bankomatów. Tego typu historii mogłabym opowiadać bez liku …
… niesamowitymi widokami i atrakcjami jeszcze „nieskażonymi” przez turystów (choć Chińczyków na wycieczkach można było spotkać). Przepiękne góry, wodospady, jaskinie, kaniony … I choć Serbowie cierpią na kompleks braku dostępu do morza i sami co roku „muszą” pojechać na wakacje nad morze, to spotkani Serbowie tak wspaniale zachwalają swój kraj i jego uroki, że w przyszłym roku jedziemy eksplorować jego wschodnią część …
… możliwościami 4x4. Serbia to raj dla off-roadowców. Można wszędzie wjeżdżać, a przez to zobaczyć o wiele więcej. Szutrów co niemiara, błoto też nam się zdarzyło (i to w czerwonej odsłonie), nawet przywieźliśmy je ze sobą do Polski …
… pysznym jedzeniem. I nie będę tu pisać o burku, o którym czytaliśmy przed wyjazdem, że Serbowie jadają go na śniadanie. Spróbowałam, zarówno wersji z serem, jak i wiśniami, i jest dla mnie za tłusty.
Ale za to jako miłośniczka dobrej jakości pieczywa nie rozczarowałam się, a raczej byłam w siódmym niebie. Do tego stopnia, że prowadziliśmy nawet ranking najlepszego pieczywa, a zwycięzcą był chlebek muffinowy  Meat-lovers również będą zachwyceni. Przepyszna zupa z jagnięciny (trochę przypominająca nasz krupnik) czy tamtejszy „burger”, czyli Pljeskavica to tylko niektóre z przysmaków, którymi Marcin się zajadał. Ja po kilku dniach wolałam już wybierać coś bardziej vege – papryki faszerowane kajmakiem (w Serbii jest to rodzaj sera) czy Palačinke (naleśniki) z dżemem morelowym domowej roboty zaserwowanym przez Serbkę, u której nocowaliśmy. Nie sposób nie wspomnieć też o ciastach. Grzech nie spróbować. Tort chałwowy najlepszy, jaki w życiu jadłam. Nawet teraz ślinka cieknie mi na myśl o nim. I pomyśleć, że mogliśmy go nie spróbować, gdyby nie pewien kelner z Suboticy, który wręczył nam deser w prezencie za odwiedziny w ich restauracji …
… nowymi smakami. Bo kto z Was pił już sok z konwalii albo wino jeżynowe? I chociaż nie przekonam się do domaći kafe o poranku, to już zsiadłe mleko niekupne, ale od prawdziwej krowy i prawdziwej serbskiej gospodyni to już był rarytas 
… Belgradem i jego „chaosem”, pełnymi ludzi kawiarniami i restauracjami, pięknymi zabytkami, „duchem” tego miasta. Niestety byliśmy tylko 1 dzień i czujemy niedosyt, dlatego już sprawdzamy połączenia lotnicze na Sylwestra …

I mimo że w Serbii jest niewiele campingów i są przez to drogie, a informacje turystyczne zaskoczone naszymi pytaniami, co warto zobaczyć, nie potrafiły udzielić info, to Serbio obiecuję Ci, że wrócę. I to już wkrótce 
Także nie żegnamy się, ale do zobaczenia!

Autor: Monika Paduch